Siedem niesamowitych miejsc, które pojawią się w książce „Na miłość boską!”
Tak, tak, tytuł w podobnym brzmieniu pojawił się już dwa razy. Cóż jednak zrobić? Potrzeba pokazania Wam, gdzie rzuciłam moich bohaterów, jest ode mnie silniejsza. No dobrze, gwoli ścisłości nie broniłam się jakoś szczególnie zaciekle.
Cóż zatem? Tym razem chodzi o komedię detektywistyczną z mocnym rysem obyczajowym (tak, tak, dobrze czytacie, proszę nie przecierać monitorów) o emocjonalnie nacechowanym tytule „Na miłość boską!”, która 26 lutego 2020 ukaże się nakładem wydawnictwa Filia! Co tam się będzie działo! To znaczy nie w wydawnictwie, a w książce 🙂
Znów pokażę Wam Wrocław, ponieważ – przyznam to otwarcie – jestem chyba zespolona z tym miastem kodem genetycznym. Odseparować mnie od niego równałoby się gmeraniu w helisie DNA, a to nigdy nie kończy się dobrze. Och, to nie jest tak, jak pisze większość recenzentów, że jestem zakochana w moim rodzinnym mieście. Wcale nie. Nasz związek przypomina stare, dobre małżeństwo, kiedy już oboje ludzi poznało się mniej więcej na wylot (piszę mniej więcej, bo sami wiemy, że nie da się drugiego człowieka poznać do końca i nawet po kilkudziesięciu latach dzielenia wspólnego wyra potrafi jeden z drugim zaskoczyć). Wiemy o sobie dużo, znamy swoje wady i wady te niezwykle nas wkurzają, do tego stopnia nawet, że wielokrotnie grozimy sobie rozwodem, do którego… nigdy nie dochodzi. Słowem nie jest różowo, ale żyć bez siebie nie bylibyśmy w stanie.
Stąd pełno w moich książkach kąśliwych i sarkastycznych uwag pod adresem aglomeracji, które łączę z pracowitym mruganiem okiem ku czytelnikowi. Pamiętajcie o tym, drodzy czytelnicy. Pamiętajcie, że często mam ochotę skopać mojemu miastu tyłek, co nie zmienia faktu, że nie wyobrażam sobie, bym mogła mieszkać gdzie indziej. Taki los.
Do rzeczy, Ferenz, do rzeczy, bo odpływasz niemożebnie. W nowej książce będziecie mieli okazję spojrzeć na Wrocław od spodu. Dosłownie od spodu. Więcej nie powiem i skupię się na tym, co widoczne dla wszystkich na pierwszy rzut oka. Gotowi? To zapinamy pasy i jedziemy z tym koksem.
Irlandzki pub na rogu placu Solnego
Piękny, prawda? Mam kompletnego fioła na punkcie tej kamienicy (jeśli spojrzelibyście w górę, dostrzeglibyście niezwykle malowniczą, narożną wieżyczkę). To tutaj, w tym barze, konkretnie w zewnętrznym ogródku, który teraz jest zwinięty, ponieważ to zdjęcie zrobiłam późnojesienną porą, kiedy ogródki zapadły już w sen zimowy… No więc w tym barze umieściłam pewnego młodego księdza, dumającego nad dylematem, jakie wybrać piwo. Tak, dobrze czytacie, księdza i piwo. Dodam, że ksiądz był uzbrojony w dobrej jakości aparat fotograficzny i kręcił się tam w celach bynajmniej nie religijnych. Zaintrygowałam Was? Ja myślę 😉
Kościół uniwersytecki
To, co widzicie, to oczywiście nie jest kościół uniwersytecki, to znaczy nie bezpośrednio. Zerknijcie na odbicie w tej wielkiej, przeszklonej fasadzie. Tak, to właśnie on. Perła baroku, tak piękna w środku, że kapcie spadają. W tym kościele zadzieje się pewna rzecz, która sprowadzi głęboki niepokój na pewnego kanonika, pozbawi go z trudem oszczędzanego świętego spokoju i na dodatek zetknie go z pewną dość nietypową panią komisarz, przez którą dylematów będzie miał jeszcze więcej.
Pierwowzorem kanonika był pewien proboszcz, z którym zetknęłam się za czasów studenckich. A ponieważ od ukończenia studiów mija w tym roku dwadzieścia lat (na Jowisza!!!), liczę, że proboszcz, jeśli już będzie miał okazję książkę przeczytać, siebie nie rozpozna 😉
Pewien zamek na Dolnym Śląsku
No tak, no tak, nie tylko Wrocław, jak sami widzicie. Wychodzimy poza, szerzej. Ktoś, kto tu był, od razu to miejsce rozpozna. Ktoś, kto nie był, to dowie się, co przedstawia zdjęcie po przeczytaniu książki. Dodam tylko, że zrobiłam je rok temu podczas przewspaniałego instameetu (czyli spaceru fotograficznego) organizowanego przez stowarzyszenie Mobile Photo Trip. Podliknowałam ich stronę na FB. Gdyby nie ten spacer, książka by nie powstała. Powaga. Tam jednak usłyszałam coś, co zaintrygowało mnie do tego stopnia, że wkrótce potem nastąpił twórczy zapłon (ale serio mówię, to jest jak eksplozja supernowej, tylko że rozgrywająca się pod czaszką; ktoś to powinien kiedyś zbadać 😉 ) i skutkiem tego już za trzy tygodnie będziecie trzymać w rękach rezultat tego wybuchu.
Dla stowarzyszenia Mobile Photo Trip znalazło się kilka słów podziękowań na końcu książki. Bo tak 🙂
Plac Solny
Oczywiście to zdjęcie też nie powstało w tym roku. Cyknęłam je w styczniu 2019 r. Śnieg, który tu widzicie, rano był już tylko wspomnieniem. Ale był i to jest zasadnicza różnica z zimą tegoroczną, bo jak do tej pory nie było we Wrocławiu ANI JEDNEGO dnia, kiedy padałoby coś innego niż deszcz, nie mówiąc już o jakiejś białej warstwie na ulicach czy coś.
Plac Solny w książce więc się pojawia, razem z jego stoiskami kwiatowymi, które są dla niego tak charakterystyczne, jak Koloseum dla Rzymu. Z czystym sumieniem fakt wystąpienia placu Solnego możecie połączyć z irlandzkim pubem wspomnianym powyżej. Czasami jak sobie pomyślę, co nakombinowałam, to sama nie mogę uwierzyć. Cóż przeczytacie, ocenicie.
Rynek
I znów zdjęcie sprzed roku. Rynek pojawia się zresztą nie tylko w „Na miłość boską!”, występuje częściej, również w „Porankach o zapachu kawy” czy debiutanckiej „Porze na miłość”. Zwyczajnie ciężko go ominąć, taki już jest. Na rynku tym razem rozgrywa się pewna scena, która, mam taką nadzieję, nieźle Was rozbawi. Z tą sceną miałam, przyznaję szczerze, pewien problem. Przerabiałam ją sporo razy i efekt finalny mocno się różni od moich pierwszych zamierzeń. W moim odczuciu różni się na plus.
Tu muszę Wam powiedzieć, że każda kolejna książka uczy mnie tego, żeby nie fiksować się na jakimś pomyśle i umieć zrezygnować z czegoś, co wcześniej wydawało się takie świetne. Podczas tworzenia i podczas szczegółowego czytania i poprawiania tego, co się napisało (i przyznam, że ten etap prac lubię najbardziej) gdzieś w tyle głowy zawsze czai się podejrzliwość sugerująca, że można było zrobić to lepiej. Mam już na tyle wprawy, że nie knebluję tego głosu. Wiele razy ma rację, a ja posłusznie zmieniam to, co napisałam wcześniej.
Biblioteka Instytutu Historycznego
To nie jest TO wejście, tylko budynek po przeciwnej stronie tego, który uwieczniłam na zdjęciu, ale zapewniam Was, że ulica się zgadza 🙂 Szewska, tak w ogóle. No i fotka, przyznacie, ładna 🙂 Biblioteka tego instytutu ma ogromne znaczenie w książce. Powiedziałabym, że bez niej nic by się nie udało. Wszelkie postaci tam pracujące zostały przeze mnie wymyślone od fundamentów, dlatego próżno doszukiwać się pierwowzorów. Nie istnieją. Naprawdę. Tak czy inaczej biblioteka – i to też ma znaczenie – znajduje się rzut beretem od kolejnego miejsca wymienionego w książce, a jest to…
Kościół św. Macieja i Maciejówka
Dlaczego? To sobie sami doczytacie. To jedno z trzech miejsc sakralnych bardzo istotnych dla akcji książki. Dlaczego akurat na nie padł wybór i po co mi te wszystkie kościoły? Tego też dowiecie się z treści.
Mam nadzieję, że oddaję w Wasze ręce kawał porządnej rozrywki. ROZRYWKI, podkreślam. Chciałabym, żebyście nie mogli się oderwać i jednocześnie pękali ze śmiechu. Żebyście trzymali kciuki za bohaterów, kibicowali im, wzruszali się razem z nimi. Wielokrotnie, mówiąc kolokwialnie, jechałam po bandzie, wiele scen jest przerysowanych, ale takie właśnie mają być. Macie się przy tej książce pysznie bawić, takie było moje założenie.
Czy mi się to udało? Będzie można ocenić już 26 lutego 2020.
A tutaj podaję link do portalu lubimyczytac.pl (TUTAJ jest ten link, klikamy, klikamy, klikamy), gdzie są wskazane księgarnie, w których JUŻ TERAZ można zamawiać książkę PRZEDPREMIEROWO. Jest tanio, zapraszam.