Pisarski backstage odc. 3 – czyli o co chodzi z krzesłem, czołgiem i weną

Pisarski backstage odc. 3 – czyli o co chodzi z krzesłem, czołgiem i weną

Parę dni temu pokazałam Wam, jak wyglądały moje książki, zanim stały się tym, co trzymacie w rękach (lub w czytnikach). Dzisiaj znów sobie trochę pogrzebiemy, ale od nieco innej strony. Jak pewnie pamiętacie, mówiłam Wam, że najpierw tworzę szczegółowy scenariusz danej fabuły i rozpisuję ją scena po scenie. To nie oznacza jednak, że sztywno trzymam się tego, co skonstruowałam i traktuję to jako prawdę objawioną.

Neil Gaiman w jednym ze swoich opowiadań porównał pisanie książki do budowania krzesła i często się na tę analogię powołuję, bo wydaje mi się wyjątkowo trafna.

Powiedzmy, że chcemy, żeby powstało krzesło i mamy jego wizję. Jednak w trakcie prac skracamy nogi, zmieniamy tapicerkę, nieco bardziej odchylamy oparcie, dajemy dłuższe śruby, decydujemy się na nieco inny kolor. To nadal jest krzesło, a nie np. stół, ale inne niż początkowo zakładaliśmy. Czy lepsze? Zobaczymy. Oceni to ten, kto na nim usiądzie i komu będzie służyć.

Dokładnie tak samo jest z tworzeniem książki. W trakcie prac nad „Na miłość boską!” wycięłam w pień sporą grupę Czechów (sorry, bracia), przetrzebiłam wrocławską kurię (ups…), zmieniłam nieco charakter jednego z bohaterów (Wiktor) i prawie wszystkie wypowiedzi innego (Mariusz). To nadal jest książka, jaką chciałam napisać, ale efekt końcowy nieco odbiega od pierwotnych założeń. Moim zdaniem zmiana jest na plus, czytelnik pozna rzecz jasna tylko wersję finalną, nie doświadczywszy wcześniejszej, ale myślę sobie, że podzieliłby moje odczucia.

Dlatego ważne jest, żeby przy pisaniu wziąć sobie do serca dziewiąte błogosławieństwo: błogosławieni elastyczni, albowiem oni się nigdy nie złamią 😉

Pisałam Wam też, że pracuję, wychowuję dzieci i na książki zostaje mi tak naprawdę niewielki wycinek doby. Dlatego żeby dotrzeć do celu (i to w terminie!), muszę być jak czołg. W ogóle jestem jak czołg. Z natury. Jeśli się uprę, żeby gdzieś dojechać, biada temu, kto mi stanie na drodze 🙂 OK, uspokajam, zamiast rozjechać człowieka znajdę sobie jakąś alternatywną trasę, żeby nie uszkodzić delikwenta. 🙂 Sukcesywnie, kawałek po kawałku, bez zdumiewających szarż, CODZIENNIE, wytrwale, nie godzinami, bo nie mogę godzinami, ale regularnie posuwam się do przodu.

Wiecie, dlaczego tak jest? Bo, wyobraźcie sobie, WENA NIE ISTNIEJE. Nie ma czegoś takiego. Pewne kawałki pisze się łatwiej, inne trudniej (to zależy głównie od szczegółowości przemyślenia danej sceny), w niektórych dzieje się więcej i naturalnie „płyną”, inne są tylko spoiwem kolejnych etapów i trzeba je precyzyjnie „zbudować”, ale żeby skończyć to, co się zaczęło, trzeba się do tego po prostu zmuszać. I nie ma, że boli 🙂 Gdybym czekała na wenę, nie napisałabym żadnej książki. Razem z ochotą na pisanie przychodzą najczęściej również moje dzieci i oczywiście czegoś chcą 😉 Pisanie to w moim przypadku codzienne, wytrwałe, uparte spinanie pośladów.

Jak to wygląda na przykład teraz? Moją pracę rozpoczynam o ósmej (i szczęśliwie w okresie pandemii mam możliwość pracować zdalnie). Wstaję więc około 5 rano (jak mi się uda, to o 4.30), szybka kawka, wskakuję w ciuchy i mniej więcej dwie godziny piszę. Potem trzeba wysikać psa, budzą się dzieci, rozkręca się dzień oraz rozpoczyna się moja praca zdalna w połączeniu ze zdalną edukacją i ogarnięciem chałupy 🙂 Jeśli okoliczności pozwalają, siadam też po południu lub pod wieczór, ale różnie z tym bywa. Czy mi się chce? Jasne, że mi się nie chce. Nie znam osoby, która lubi wstawać o 4.30 rano. Ale jeśli się do tego nie zmuszę, książka nie powstanie. Proste. Czy to będzie dobra i wartościowa książka – cóż, o tym decyduje już moja umiejętność „budowania krzesła”, czyli po prostu to, ile talentu posiadam. Staram się jednak wykorzystywać moje możliwości na maksa 🙂

Moje życie nie jest też jakieś szczególnie wyjątkowe, żyję jak inni i i robię to, co inni, dlatego uogólnię moją tezę i powiem, że wszystko, co wartościowe, wymaga silnego samozaparcia, wysiłku i wytrwałości. Rzeczy cennych nie tworzy się lekko. Tak jest ze wszystkim.

I tyle. W kolejnym odcinku powiem Wam, skąd brać pomysły, skoro nic się nie dzieje.

Poprzednie odcinki znajdziecie tutaj:

Pisarski backstage odc 1 – Początek

Pisarski backstage odc 2, czyli jak wygląda książka, zanim zostanie książką



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *